wtorek, 5 maja 2009

...u la laaaa...:D

Nikt by nie przypuszczał, że szczęście leży na ulicy, że nie trzeba nic robić a ono samo przychodzi, że wystarczy odrobina cierpliwości i się pojawi....Bo przecież domeną większości jest narzekać na wszystko co nas otacza... nie ukrywam, że i ja lubię po marudzić, ale bez zbędnej egzageracji....Nie na tym życie polega - chyba że w innych słowniku "żyj tak jakby jutra miało nie być" oznacza -> "narzekaj na wszystko póki masz czas":P - by świadomie przybijać sobie gwoździe do trumny, o nieee...!!!!! Choć może to pieprzenie i narzekanie, że ciągle jest coś nie tak, jest przejawem egotyzmu, którego de facto nie znoszę, bo są inne sposoby zwracania na siebie uwagi (jeśli ktoś odczuwa na to parcie:P) :P
Ale o szczęściu miało być , a nie o utyskiwaniu... Także rozpoczynam historię łikendu ot co:P Wspominałam, że będzie się działo, że może pojawią się zdjęcia, że zapowiada się interesująco i nieprzewidywalnie, zabawowo i do utraty tchu, z wybałuszonymi gałami i nabo&gato:D:D Przyznam szczerze, że przepowiednie pani A Nie Mówiłam Że Tak Będzie a.k.a (od niedawna, tzn. odkąd Hubcio zaczął mówić) Keketki a.k.a FiShi i co tam jeszcze chcecie:P spełniły się:D Ku mojemu zazwyczaj realistycznemu podejściu do sytuacji, POWAGI którą przejawiam w każdym możliwym momencie:P, zostałam megastycznie zaskoczona i wyprowadzona z życiowej równowagi, przy jednoczesnym wprowadzeniu mnie w stan szoku, osłupienia, zadziwienia i OGROMNEJ RADOŚCI:D O czym mowa?? Chociażby o rozpoczęciu długiego/krótkiego łikendu. W piąteczek, po czwartkowej imprezie jak zawsze późno się wstało, ale mimo ostrego/mocnego bałnsu i ciągłego "HoDoBaru" dobre samopoczucie było na stosunkowo wysokim poziomie. Spowodowane to było zapewne świadomością tego co nieuchronnie zbliżało się do nas (pisząc nas mam na myśli mnie i Kasię). Godzina 20 30 przybijamy do portu zwanym Columbus, by tam rozpocząć przehulaszczy wieczór w towarzystwie 16 kompletnie nie znanych mi - ani mojej towarzyszce doli - masek, którym dziwnym trafem tak jak i nam udało się wygrać konkurs w sławetnym CITY HALL:D Impreza całkowicie sponsorowana przez jedną z doskonale znanych marek przemysłu tytoniowego:P Co ja na to?? Piszę się obiema nogami i rękoma, a co mi tam...Wpadamy, a tam elegancja francja, koszule, krawaty, uśmiechy z reklamy, wieeelki, sowicie zastawiony stół. Początkowo jedynie trunkami, z czasem hardo przywdziewał coraz to nowe potrawy:P Na przykład:P...po przesmacznej kolacji nadszedł czas na papieroska, których nie brakowało nam tego wieczoru dzięki przesympatycznym towarzyszącym nam hostessom......następnie wywiady, autografy, błysk fleszy i oczywiście czerwony dywan dla WYBRAŃCÓW:D:D:D......po mieście przemieszczaliśmy się niczym innym tylko tym cackiem.......no bo jak już szaleć to szaleć, pełna lanserka:P.......dla uwiarygodnienia przezacnej nocy, z ekipą fota.......no to lecimy tam, gdzie jeszcze nas nie bylo, a gdzie nas zabrało:P:P:P........a się pojadło, się popiło to trzeba sprzeniewierzyć troszkę floty:P.......pieniążki są, szczęście na mej twarzy się maluje więc można było grać:D:D:D I tak dobrneliśmy do 4 30 rano, gdzie niestety zarówno zabrakło nam sił witalnych, jak i zamknięto nam stoły do gry w Black Jacka, w którego hulając udało nam się przytulić troszkę pieniążków:P Noc niezapomniana, szalona, pełna uśmiechu na twarzy, a przede wszystkim kompletnie za free:D:D:DCzegóż mi więcej trzeba??:D Życie w takim stylu?? Czemu nie:P hahaha .....A to był tylko piątek:D Ale z racji późnej godzinki, w której przyszło mi się podzielić z czytelnikami wrażeniami z łikendu, nie opiszę jego dalszej części. Może tumaroł dam radę, oczywiście jeśli czas na to pozwoli:D Tymczasem życzę wszystkim szczęścia!!!!Nie szukajcie go ono jest tuż obok, wystarczy się rozejrzeć:D:D:D
PEACE & LOVE....

Brak komentarzy: