wtorek, 12 maja 2009

...daamn!!...

Nie o studiach, nie o pogodzie, to może o Mycobacterium tuberculosis?? bronchoskopi?? encefalopatii?? zespole Touret'a?? albo o zeszłorocznej tępej dzidzie??:P Rozkładacie mnie na łopatki TOWARZYSZKO Cookie:P Ale nie ukrywam, że podnoszenie mi poprzeczki przyczynia się do poruszania sferami prawej półkuli chropowatego elementu znajdującego się w mym organizmie pod jakąś kopułką, zwanego mózgiem:P
Wstałam dzisiaj nieco wyczesana.... :/ nie miałoby to miejsca z pewnością, gdyby nie świeża bryza wdzierająca się przez szczelinę w oknie tarasowym, przez co brzeg firanki poruszony podmuchem wiatru, delikatnie posmyrał mnie po mym licu:P Czasami się zastanawiam, po jaką cholerę ja to robię, ale zaraz szybciutko sobie przypominam o.....a zresztą nie ważne:D Czy tylko mnie dziwi widok roztrzepanej pani po 40-tce (w tym przypadku chodzi mi o wiek:P) w piekarni, w szlafroku i kapciach, gdzie za oknem jest góra 7 stopni, o 7 rano?? Pewnie nie, chociaż za lepszy uważam fakt, aury jaką roztacza przed moimi nozdrzami, żul proszący o 40 gr "do chleba" (zastanawiam się jak to jest, że "kieliszek chleba" kosztuje 40gr??):P ....W takowy sposób rozpocząć piękny, wtorkowy, niby niczym niezmącony słoneczny dzień mogę z pewnością nie tylko ja?? Ale czemu chwalę się takowymi dobrodziejstwami rozpościerającymi się od rańca specjalnie dla mnie??:P Bo gdybym nie zwracała uwagi na te wszystkie anomalia z jakimi przychodzi mi się na codzień "ścierać" tudzież o nie "ocierać", posiliłabym się o stwierdzenie, że życie bez nich byłoby mamałygowate...Nie, żeby nie bylo... Nie twierdzę, że nie obeszłabym się bez fartucha ekspedientki z piekarni, który wspomina jeszcze czasy PRL-u, bez sympatycznego "dzień dobry pani kierowniczko" (mimo, iż nie jestem szczęśliwą posiadaczką zakładu żadnego!!!), bez alkoholowo-kompostowej bryzy rozsiewanej przez miejscowych stójkowych/dreptaczy/pijaków/żuli....Pewnie dałabym bez tego wszystkiego radę!!!Pewnie tak, ale doceniam to jak wielce urozmaica to mój początek dnia, tym bardziej gdy wstaję w wyczesanym nastroju...Kawa, kąpiel, strój, włos, make-up, perfekcja, luk w lustro, wiejski w łapkę, fajka, ogień i cisnę...Gdzie?? Przez miejską dżunglę, pełną ślepych(może nie dowidzących, albo nie chcących zobaczyć), zadufanych w sobie, we własnym ja, pędzących za niewiadomo czym ludzi...Drzewo, krzak, pasy, kot, auta, znowu ta sama trasa....powtarzana cyklicznie od 2 lat!! dlaczego? zmienić ją? iść na około? niee, przecież nie lubię monotonii!!hmm, ale też nie mam czasu na wycieczki, nie dziś...gdzie on jest? "kto?" -nie ważne...idę, towarzyszy mi ona, skromna, choć często szalona i nieprzewidywalna, głośna, sympatyczna i śmieszna, malutka, taka że i w kieszeń by ją upchał jak by się uparł...czemu idzie ze mna??bo lubi?? a moze nie ma wyjscia??Jutro zapytam:P Dokąd to? Tam gdzie zawsze? Po co? Po to by jeszcze niby świeżym, otwartym, chcącym chłonąć, zrobić co mu dane i pójść dalej...Płaszcz, szal, fajka, ogień...Powrót do miejskiej dżungli, gdzie odnajduje się tylko komunikacja miejska...Dziwnie, nieswojo, inaczej niż zawsze....Po co to wszystko pytam?? Po co ?? To nie wyrzut, to nie lament, zaden rozpacz....milcze i analizuję jeszcze raz....

1 komentarz:

Cookie pisze...

much better miodowa towarzyszko, fajna rozkminka w sensie :]